Wiele emocji wywołuje ostatnio kwestia ratyfikacji umowy CETA, czyli umowy handlowej pomiędzy Unią Europejską a Kanadą. Negocjacje umowy zakończyły się w 2014 roku za rządów PO-PSL, teraz możemy ją ratyfikować lub nie, bez możliwości zmiany jej treści, a jest tego ponad 1000 stron. To trudna decyzja, z jednej strony bowiem CETA otwiera przed Polską duże możliwości, z drugiej z jej ratyfikacją wiążą się równie duże zagrożenia. Teoretycznie najłatwiej byłoby rządzącemu PiS taką umowę odrzucić, ale może naraziłoby to Polskę na niepotrzebne w tej chwili problemy.
Myślę, że podjęliśmy słuszną decyzję, aby z ratyfikacją lub odrzuceniem CETA się nie spieszyć. Zdecydowaliśmy także, że ewentualna ratyfikacja w przyszłości (być może w następnej kadencji) wiązać się ma ze zgodą pomiędzy ugrupowaniami i będzie wymagała minimum 2/3 głosów w sejmie i senacie. CETA wejdzie teraz w życie w ograniczonym zakresie po podpisaniu przez władze UE, pełne wdrożenie umowy nastąpi po ratyfikacji przez wszystkie państwa UE. Odrzucenie ratyfikacji przez którykolwiek kraj będzie oznaczało veto i koniec dla całej umowy. A więc może się okazać, że w ogóle nie będziemy musieli decydować o ratyfikacji, jeśli którykolwiek kraj Unii jako pierwszy ją odrzuci. Nawet jeśli mielibyśmy decydować na „nie” to może lepiej poczekać aż zrobi to ktoś inny. Wydaje mi się mało prawdopodobne, aby wszyscy członkowie UE ratyfikowali CETA.
Gospodarka na niej skorzysta, ma być to wzrost dodatniego bilansu handlowego na poziomie kilku miliardów złotych. Więc nawet gdyby Polska uznała, że w długiej perspektywie bilans plusów i minusów jest niekorzystny i mielibyśmy odrzucić CETA, to warto ją stosować tymczasowo przez kilka lat, aby wykorzystać to, co się da. Na tymczasowym stosowaniu CETA skorzystają m.in. polscy producenci nabiału, napojów alkoholowych, owoców i warzyw. Uproszczone zostaną procedury dopuszczenia naszych produktów do rynku kanadyjskiego, co obniży koszty, zwłaszcza dla mniejszych przedsiębiorstw zainteresowanych eksportem.
W momencie wejścia w życie umowy bezcłowo będzie odbywać się 91% handlu w eksporcie do Kanady. Jeśli zaś chodzi o zagrożenia, to oczywiście umowa będzie działała w obie strony, więc będzie ułatwiony także import z Kanady. Jednak nie ma obawy o zaniżone standardy jakości produktów zza oceanu, wszelkie normy polskie i unijne muszą zostać spełnione, czyli de facto nic się nie zmienia. Zagrożeniem dla polskich producentów będą niższe ceny importowanych produktów, a nie inne standardy jakości.